To już trzydzieści lat! Jakiś czas temu redakcja „Linux Magazine” poinformowała mnie, że głównym tematem tego wydania jest uczczenie 30. rocznicy pewnego wydarzenia: podczas wakacji 1991 r. Linus Torvalds ogłosił światu, że zamierza rozpocząć swój „mały projekt”. Zasugerowano mi, żebym coś na ten temat napisał.
Oczywiście dla mnie 30 lat to tylko trzy piąte mojej kariery zawodowej. Miałem szczęście, że zacząłem programować, gdy systemy komputerowe były dużo prostsze. Często w ogóle nie miały żadnego systemu operacyjnego. Sterowniki urządzeń były połączone aplikacją, nawet na komputerze typu mainframe, który kosztował kilka milionów dolarów i miał 1 MB pamięci.
Zacząłem w czasach, gdy bezpieczeństwo komputerowe polegało na zamykaniu drzwi na noc (oczywiście po wyłączeniu komputera), odpowiednikiem sieci było noszenie pudeł z kartami dziurkowanymi przez korytarz, a grafiki były drukowane w formacie ASCII na drukarce wierszowej. Nie mieliśmy architektów sieci ani administratorów systemu. Mieliśmy operatorów, którzy ładowali taśmy, uruchamiali programy i podawali do drukarek 132-kolumnowy papier składany w zielono-białe paski
Miałem szczęście poznać wielu ludzi, którzy w większości nauczyli się programować i często programowali w Asemblerze, ponieważ komputery w tamtych czasach były tak wolne i tak proste, że czasami trzeba było to zrobić.
Spotkałem i rozmawiałem z takimi ludźmi, jak kontradmirał Grace Murray Hopper, dr Maurice Wilkes i J. Presper Eckert, Jr. Jeśli nie znasz tych osób, możesz wyszukać ich nazwiska w Internecie. Znajdziesz tam ich imiona i nie tylko.
Prawie nigdy nie uczestniczyłem w przełomowych wydarzeniach w informatyce, miałem jednak szczęście móc od razu korzystać z wczesnych wyników pracy osób, które robiły naprawdę wspaniałe rzeczy – mogłem faktycznie stanąć na ramionach gigantów. Co więcej, wiele z rzeczy, z których jestem najbardziej dumny w swojej karierze, powstało dzięki temu, że kogoś delikatnie szturchnąłem, by poszedł w odpowiednim kierunku.
Pewnego dnia wsiadłem do swojego Chevroleta Nova i dostarczyłem pierwszą stację VAX z Ultriksem-32 Richardowi Stallmanowi, kiedy jeszcze mieszkał w swoim biurze w MIT. Chcieliśmy mieć pewność, że raczkujące jeszcze narzędzia GNU będą działać na naszym sprzęcie.
Ułatwiłem wprowadzenie rozszerzeń Rock Ridge do standardu ISO 9660 CD-ROM, aby mógł obsługiwać systemy Unix (i później GNU/Linux). Udało mi się też wprowadzić ten kod do naszego własnościowego Uniksa, co spowodowało, że twarz naszego głównego inżyniera (zazwyczaj spokojnej, uśmiechniętej osoby) zmieniła się na jasnoczerwoną ze złości.
Wysyłałem kod źródłowy ludziom, którzy naprawdę potrzebowali go do napisania sterownika urządzenia i nie mogli sobie pozwolić na setki tysięcy dolarów na licencjonowanie źródeł.
Zarządzałem trzyosobowym personelem, który wziął całe wolne oprogramowanie z projektu GNU i wiele innych części oprogramowania open source, a następnie skompilował i zbudował dystrybucję o nazwie Good Stuff, aby nasi klienci nie musieli tego robić. Potem go oddaliśmy.
A w 1994 roku przekonałem ludzi z Digital Equipment Corporation (DEC) do sfinansowania biletu lotniczego i pokoju hotelowego dla 25-letniego studenta uniwersytetu (Linus), o którym nikt (przynajmniej żaden menedżer w DEC) nigdy nie słyszał – nie wiedzieli nawet o istnieniu jego projektu. Wreszcie zdałem sobie sprawę, że ten „niewielki projekt” to coś znacznie więcej niż tylko hobby. Widziałem, że prędzej czy później Linux zyska realną wartość ekonomiczną, więc postanowiłem go promować. Częścią tej promocji było przeniesienie Linuksa na 64-bitową wersję DEC Alpha, ponieważ już wtedy wiedziałem, że przyszłość leży w systemach 64-bitowych.
Oczywiście to nie wszystko. Wraz z kilkoma bardzo małymi firmami założyłem Linux International. Niemal natychmiast musiałem bronić słowa „Linux” przed atakiem na znak towarowy, a następnie przekazałem własność Linusowi na przechowanie.
Brałem udział w wielu spotkaniach, zarówno małych, z lokalnymi grupami użytkowników Linuksa, jak i większych – takich jak konferencje USELINUX (organizowane USENIX Association) i LinuxWorld (organizowane przez IDG).
Moim zadaniem było „wygładzanie” rzeczy, pomaganie ludziom w zrozumieniu tej dziwnej rzeczy zwanej (w zależności od rozmówcy) Linuksem lub GNU/Linuksem i delikatne nakłanianie ich, aby robili „to, co należy”.
I oczywiście byli ludzie, których spotkałem, piłem piwo, rozmawiałem i którym uścisnąłem ręce – z ponad 100 różnych krajów, w każdym wieku, każdej płci, wszystkich wyznań. To była naprawdę najlepsza, najprzyjemniejsza część: ludzie. Niektórych już z nami nie ma. A niektórzy, których poznałem jako nastolatków, mają teraz dzieci, a nawet wnuki. I to mnie martwi.
Chcę mieć pewność, że cały czas będą się pojawiać młodzi programiści obdarzeni tym samym entuzjazmem i determinacją, co osoby, które spotkałem na swojej drodze, i którzy sprostają tym samym wyzwaniom w ten sam etyczny sposób.
Chciałbym im wszystkim powiedzieć: „Carpe diem!”.
Jon „maddog” Hall jest autorem, wykładowcą, informatykiem i jednym z pionierów Wolnego Oprogramowania. Od 1994 roku, kiedy po raz pierwszy spotkał Linusa Torvaldsa i ułatwił przeniesienie jądra na systemy 64-bitowe, pozostaje orędownikiem Linuksa. Obecnie jest prezesem Linux International®.