Uczestniczyłem ostatnio w wirtualnej konferencji, na której wygłosiłem wykład o tym, jak rozpocząć własny biznes, korzystając z wolnej kultury. Mówiłem o podstawowym założeniu, że nikt nigdy nie kupuje oprogramowania czy sprzętu. Ludzie kupują rozwiązania problemu, bez względu na to, czy tym problemem jest działanie firmy, czy potrzeby gry w grę. Fakt, że łatwiej rozwiązać dane problemy za pomocą sprzętu komputerowego i oprogramowania, jest poboczną kwestią.
Pewien młody człowiek zaczął prezentację o tym, jak technologicznie zapędziliśmy się w kozi róg i jak rozwiązania, takie jak Internet rzeczy, powinny być wyeliminowane ze względu na liczbę danych, które przesyłają, i moc, którą konsumują.
Uwiarygodnił to wszystko, podając, że jest deweloperem w organizacji zajmującej się sieciami.
Muszę przyznać, że byłem w szoku, gdyż dla mnie wykorzystanie zasobów na przetwarzanie to coś zupełnie innego.
Owszem, istnieją ludzie, którzy pozostawiają swoje systemy uruchomione cały czas, nawet jeśli ich nie używają, ale są to zwykle urządzenia o niskim poborze mocy, które w dłuższym czasie pobierają mniej niż alternatywne rozwiązania dla tych samych problemów.
Są ludzie, którzy praktycznie nie myślą, gdzie i jak powinni „rozwiązywać swoje problemy”, i wybierają rozwiązania, które „działają” (choć słabo), ignorując lepsze pomysły.
Powoli przychodzi świadomość, że nie każdy potrzebuje bardzo mocnego komputera stacjonarnego lub laptopa do wykonania swoich codziennych zadań. Wiele osób pracuje z aplikacjami webowymi lub w biurze, gdzie potrzebują jedynie Chromebooka lub Netbooka.
Kiedy zaczynałem pracę w 1969 roku, wyglądało to trochę inaczej. Pojedynczy tranzystor kosztował wtedy 1,5 $, a tranzystor mocy 2,5 $.
Nawet komputery mainframe, kosztujące miliony dolarów (wtedy milion dolarów to było „mnóstwo pieniędzy”) zwykle nie miały nawet 32-bitowej przestrzeni adresowej, nie mówiąc już o 64-bitach – to było zbyt kosztowne. Dzisiaj dostajemy miliony tranzystorów na pojedynczym układzie za mniej niż dolara, a większość procesorów posiada miliardy tranzystorów.
Dawniej komputery wykorzystywały kilowaty prądu i chłodzone były za pomocą wody, w systemach, które dziś wydają się „prymitywne”.
Pamiętam porównanie krążące dawno temu, mówiące, że jeśli komputery i samochody rozwijałyby się w tym samym tempie, samochody byłyby dzisiaj w stanie przejechać cały świat na kubku paliwa. Oczywiście to uproszczone porównanie, ale komputery rzeczywiście przeszły długą drogę.
Mimo to wystarczy przejść się do dowolnej firmy, a znajdziemy wiele włączonych komputerów, z dyskami wypełnionymi danymi, pobierających prąd i generujących ciepło, które klimatyzacja musi usuwać.
Większość ludzi potrzebuje dzisiaj szybkiego i stałego dostępu do danych, na których aktualnie pracują. Nikt nie chce czekać na uruchomienie komputera (lub telefonu), a dodatkowo każdy chce mieć swoje dane w dowolnym miejscu.
Osoba wygłaszająca prezentację była naprawdę zaniepokojona tym, że Internet rzeczy będzie przesyłać przez sieć gigabajty danych, jak wiele prądu będzie zużywał, czy jak wiele routerów potrzebował. Z trwogą opowiadała o energii, której będą potrzebować autonomiczne samochody.
Dzisiaj kontrola nad samochodem rzadko odbywa się fizycznie. To, co kiedyś było połączone mechanicznie, z pomocą hydrauliki, dzisiaj zamieniono na elektroniczne czujniki i serwomechanizmy. Taniej jest zamontować elektryczne okna niż mechanicznie otwierane. Większość samochodów już teraz posiada po kilka komputerów.
Zwróciłem uwagę na to, że jeśli samochody byłyby prawdziwie autonomiczne, potrzebowalibyśmy ich dużo mniej. Prawdopodobnie więcej byłoby wypożyczanych tylko na czas, kiedy ich rzeczywiście potrzebujemy, i nie stałyby na podjazdach w domu czy na parkingach w pracy. Liczba produkowanych samochodów mogłaby spaść. Tak samo liczba parkingów. Oszczędzone zasoby przyćmiłyby potrzebę produkcji komputerów (które i tak już zamontowane by były w samochodach).
Samochody rzadko zatrzymywałyby się przy skrzyżowaniach, a jedynie zwalniałyby i ruch by się usprawnił, co oszczędziłoby energię.
Duża część przetwarzania danych odbywałaby się „na brzegu” lokalnych sieci, bez potrzeby przesyłania danych do centralnego serwera.
Chociaż powinniśmy z uwagą śledzić koszty utrzymania danych oraz zapotrzebowanie na moc, czas pokazał, że wykorzystanie komputerów i przetwarzanie danych zwykle oszczędza energię i zasoby, gdyż rzeczy stają się lepsze, a nie gorsze.
Jon „maddog” Hall jest autorem, wykładowcą, informatykiem i jednym z pionierów Wolnego Oprogramowania. Od 1994 roku, kiedy po raz pierwszy spotkał Linusa Torvaldsa i ułatwił przeniesienie jądra na systemy 64-bitowe, pozostaje orędownikiem Linuksa. Obecnie jest prezesem Linux International®.