28.04.2022
Zamknięte urządzenia wchodzące w skład tzw. Internetu rzeczy mogą korzystać z nietypowych pasm częstotliwości, by przesyłać raporty do macierzystych firm. Jest więc oczywiste, że potrzebujemy otwartych urządzeń umożliwiających użytkownikom sprawowanie kontroli nad domowymi gadżetami oraz siecią Wi-Fi.
Zamknięte urządzenia wchodzące w skład tzw. Internetu rzeczy mogą korzystać z nietypowych pasm częstotliwości, by przesyłać raporty do macierzystych firm. Jest więc oczywiste, że potrzebujemy otwartych urządzeń umożliwiających użytkownikom sprawowanie kontroli nad domowymi gadżetami oraz siecią Wi-Fi.
W ostatnim czasie zaktualizowałem w domu połączenie z Internetem. Wykupiłem światłowód z symetrycznym łączem 1 Gbps, więc teoretycznie dane płyną z taką prędkością w obie strony – do mnie i do mojego dostawcy.
Większość ludzi uważa, że oznacza to, iż „mogę przenosić dane z prędkością 1 Gbps z mojego laptopa/komputera/telefonu”, co może być dalekie od prawdy.
Ze względu na narzuty, nawet w najlepszej możliwej sytuacji przy przesyłaniu danych pojawiają się straty rzędu 5–10%. Dlatego rzeczywisty przesył będzie na poziomie 995–990 Mbps, nawet na półtorametrowym kablu Cat 6 łączącym nas z portami LAN routera Wi-Fi.
Przyjmując, że Wi-Fi będzie pewnie wolniejsze, uznaliśmy z moim partnerem, że serwer na drugim końcu połączenia pomoże nam określić prędkość przesyłu danych i skorzystaliśmy z testu prędkości dostawcy. Oczekiwaliśmy, że wykorzystany zostanie serwer (lub po stronie dostawcy generowane będą dane), aby uzyskać jak najszybszy test.
Z testu uzyskaliśmy prędkość pobierania za pośrednictwem routera na poziomie 990 Mbps, ale wysyłanie było znacznie gorsze i dochodziło jedynie do 500 Mbps, co przez jakiś czas było dla nas zagadką.
Na szczęście mój dostawca posiada ciekawą aplikację, która śledzi ruch z każdego adresu przypisanego do domowych urządzeń. Dzięki temu widzę, jak wiele bajtów każde urządzenie wysyła i pobiera w podziale na dni, tygodnie i miesiące.
W ten sposób dowiedzieliśmy się, że niektóre sprzęty przesyłają dane, wykonując kopie zapasowe zaplanowane na późne godziny nocne.
W tym samym miejscu zauważyliśmy, że występują w naszej sieci dosyć nietypowe źródła danych. W naszym wypadku była to żarówka.
Dom kontrolujemy za pomocą wielu urządzeń Wi-Fi. Głośniki połączone z Wi-Fi, Chromecast do przesyłania wideo i tym podobne. Wszystkie te urządzenia były jednak w czasie testu prędkości wyłączone. Nie spodziewaliśmy się, że kontrolowana przez Wi-Fi żarówka, która włącza się i wyłącza w cyklu dobowym, może każdego dnia pobierać 14.41 MB danych i wysyłać 5.93 MB. Wow. Mógłbym zrozumieć 14.41 MB w przypadku pobierania aktualizacji oprogramowania sprzętowego, ale każdego dnia (średnio)? I w jakim celu przesyła prawie 6 MB danych? Raportuje do kogoś, że żarówka dostarczała światła... czy nie?
W domu mamy tylko jedną taką żarówkę, ale posiadamy też kilka inteligentnych gniazdek z Wi-Fi. Każde z nich pobiera i wysyła podobną liczbę danych.
Nasz dostawca Internetu zauważył, że „domy, w których występuje wiele tego typu urządzeń (wiele oznacza dziesiątki), mogą doświadczyć prędkości pobierania i wysyłania, które są mniejsze niż optymalne”. No ba.
Wszystko to wpływa na szybkość działania, jakiej doświadcza użytkownik Internetu. Nie jest tu brany pod uwagę fakt, że w domowym Wi-Fi przesyłanych jest wiele pakietów, które są po prostu obsługiwane przez sam router, a zabierają łącze innym użytkownikom Wi-Fi.
Wszystko to ma związek z dyskusją moich przyjaciół na temat potrzeby symetrycznych łącz, Internetu rzeczy (IoT) i tego, że urządzania IoT korzystają zarówno z elektryczności, jak i Internetu, nawet kiedy są „wyłączone”.
Mnóstwo tych urządzeń wysyła wiele danych z powrotem do firm, które je wyprodukowały. Lepiej by było, gdyby posiadały one scentralizowany „serwer”, który obsługiwałby dane („przetwarzanie brzegowe”), pracując na nich i przekazując aktualizacje oprogramowania sprzętowego do wszystkich urządzeń w tej samej podsieci.
Byłoby super, gdyby urządzenia te korzystały też z innych częstotliwości (może na pojawiającej się ostatnio Wi-Fi 60 GHz) albo może muszę spędzić więcej czasu na konfiguracji QoS (quality of service) routera i Internetu. W końcu, jeśli włączenie lub wyłączenie światła zajmie kolejną część sekundy więcej, to pewnie nie poczuję różnicy.
Jeden z moich przyjaciół powiedział, że on izoluje wszystkie takie urządzenia w oddzielnej sieci, blokując ich komunikację z serwerem macierzystym. Jeśli urządzenie przestaje działać, to się go pozbywa. Oczywiście traci pieniądze wydane na urządzenie, jak też możliwość ich serwisowania.
Pomimo że od wielu lat zalecam wykorzystanie otwartych źródeł, do tej pory traktowałem urządzenia IoT ulgowo, ale w przyszłym roku mam zamiar odświeżyć mój 40-letni dom, wydając poważną sumę pieniędzy, z których część przeznaczę na zakup „wolnych” urządzeń IoT. Wliczam do tego również bardziej poważne sprzęty.
Wielka szkoda, że producenci zamkniętych urządzeń nie otrzymają moich pieniędzy, jak też pieniędzy ludzi, którzy mają takie same poglądy.
Jon „maddog” Hall jest autorem, wykładowcą, informatykiem i jednym z pionierów Wolnego Oprogramowania. Od 1994 roku, kiedy po raz pierwszy spotkał Linusa Torvaldsa i ułatwił przeniesienie jądra na systemy 64-bitowe, pozostaje orędownikiem Linuksa. Obecnie jest prezesem Linux International®.