Poprzedni szefowie Microsoftu faktycznie nie darzyli Linuksa wielką sympatią. Ale nawet Ballmer, który kiedyś nazwał Linuksa „rakiem”, dziś twierdzi, że się mylił, a obecnie kocha Linuksa. Przypomnijmy kilka innych cytatów pochodzących z analizy Linuksa i oprogramowania open source (OSS) przygotowanych przez pracownika Microsoftu pod koniec lat dziewięćdziesiątych: „OSS stanowi bezpośrednie, krótkoterminowe zagrożenie dla przychodów i całej platformy Microsoft, szczególnie w przestrzeni serwerowej. Ponadto wrodzony paralelizm i swobodna wymiana pomysłów w oprogramowaniu open source to zalety, których nie da się powielić w naszym obecnym modelu licencyjnym, a zatem stanowią długoterminowe zagrożenie dla naszych zwolenników wśród programistów”. „Aby zrozumieć, jak konkurować z OSS, musimy skupić się na procesie, a nie na firmie”. „Oprogramowanie open source ma długofalową wiarygodność. Nie można go zwalczać za pomocą taktyki FUD”. „Projekty OSS zyskały poparcie w wielu aplikacjach serwerowych dzięki szerokiej użyteczności wysoce popularnych, prostych protokołów. Rozszerzając te protokoły i opracowując nowe, możemy zablokować projekty OSS”. Oraz: „Zdolność procesu OSS do gromadzenia i wykorzystywania zbiorowego IQ tysięcy osób w Internecie jest po prostu niesamowita. Co ważniejsze, ewangelizacja OSS skaluje się z rozmiarem Internetu znacznie szybciej, niż nasze własne wysiłki ewangelizacji”.
Na początku Microsoft działał standardowo: próbował różnymi metodami zdyskredytować Linuksa i oprogramowanie open source. W 2004 roku firma przeprowadziła ogólnoświatową kampanię Get the Facts, tym razem skupiając się na rynku serwerów. Microsoft przekonywał, że Linux wcale nie jest bezpieczniejszy niż Windows, że korzystanie z Linuksa oznacza większe koszty dla biznesu i że jest groźniejsze z prawnego punktu widzenia. Microsoft wspierał też finansowo SCO podczas trwającego wiele lat procesu, który miał ukazać, że korzystanie z Linuksa jest nielegalne, a który ostatecznie okazał się farsą.
Wzrost popularności modelu PaaS/IaaS spadł Microsoftowi z nieba. Dzięki maszynom wirtualnym działającym w Azure Microsoft mógł wreszcie zacząć faktycznie zarabiać na Linuksie – i to konkretne pieniądze. Nie dziwi więc fakt, że w jądrze Linuksa można znaleźć tak wiele kodu przesyłanego przez pracowników Microsoftu – są to głównie (choć nie tylko) łaty usprawniające działanie linuksowych maszyn wirtualnych na platformie Azure. Nie mogąc wygrać z Linuksem na rynku serwerów, Microsoft postanowił go wchłonąć – i, jak na razie, idzie mu to całkiem dobrze, zważywszy na stale rosnące przychody z Azure.
Nieco podobną sytuację mamy na pulpicie: ponieważ bardziej zaawansowani użytkownicy dobrze się czują w środowisku linuksowym, Microsoft znalazł sposób, by wprowadzić Linuksa do Windows, nie tracąc jednak kontroli licencyjnej nad swoim systemem. Myliłby się ten, kto sądziłby, że głoszona wszem i wobec miłość do Linuksa oznacza traktowanie tego systemu jako równorzędnego – można się o tym łatwo przekonać, próbując choćby zainstalować Windows na dysku, na którym znajduje się już Linux. Z drugiej strony trzeba przyznać, że użytkownicy Windows są traktowani gorzej, niż kiedykolwiek: najnowsze wersje Windows 10 znacznie utrudniają tworzenie kont lokalnych niepowiązanych z kontem online, system zawiera adware, całkowita rezygnacja z telemetrii jest niemożliwa, zaś powiązane z nią ustawienia zmieniają się między aktualizacjami.
Być może za jakiś czas Microsoft ogłosi powstanie WSL 3, a później WSL 4 z dodatkowymi API umożliwiającymi lepszą integrację z Windows i wzbogacającymi system o dodatkowe możliwości. Na GitHubie pojawią się projekty korzystające z tych API i szybko zdobędą popularność wśród użytkowników. Można sobie wyobrazić sytuację, w której „zwykły” Linux będzie musiał konkurować z WSL X. Niemożliwe? Oby!